- Opublikowano:
- Wyświetlono: 5673
Kompletnie pijane nastolatki, leżały na ziemi i wymiotowały
Znalezione przez spacerowicza dziewczyny były kompletnie pijane, a jedna z nich omal nie utopiła się w pobliskim jeziorze.
W sobotnie popołudnie cztery nastolatki świętowały zakończenie wakacji. Dziewczęta w wieku 14-16 lat postanowiły napić się wódki.
- Nastolatki na miejsce imprezki wybrały sobie zacisze brzegu j. Durowskiego, kilkaset metrów za plażą miejską w stronę Durowa. Zaniepokojony widokiem leżących i wymiotujących dziewcząt spacerowicz, postanowił zareagować i wezwać pomoc. Operator numeru alarmowego 112 przekazał informację do dyżurnego Policji, który natychmiast wysłał najbliższy patrol — poinformował mł. asp. Dominik Zieliński, oficer prasowy KPP w Wągrowcu.
Nieopodal znajdowali się policjanci z psem służbowym, którzy po kilku minutach już byli na miejscu. Okazało się, że dziewczęta miały duży problem z chodzeniem, jedna z nich wcześniej wpadła do jeziora, z którego nie mogła się wydostać. Pomogła jej w tym koleżanka. Obie przemoczone siedziały przy brzegu.
Policjanci pomogli im się pozbierać i wyjść w stronę najbliższej drogi, gdzie przybyli wezwani na miejsce rodzice. Sprawa będzie miała swój dalszy bieg, gdyż każdorazowo o zachowaniu dzieci, naruszającym ogólnie przyjęte normy społeczne, mogące świadczyć o demoralizacji, informowany jest Sąd Rodzinny.
Komentarze
Skopiowlaem z wolne media, co widac po znakach, niczego nie dodalem.
natomiast po twoim wipise widze, ze jestes dalej otumaniony fejsem. Te twoje bzdury o zmywaku, dziecinstwie biednym - ja mialem takie jak opisane w artykule, biedne ale wspaniale bo, fanie fejsa, nie licza sie lajki dla przyglupich ale towarzystwo !! I nie trzeba dla dzieci zabawek za tysiaxe i placa zabaw - im trzeba tylko drugiego dziecka i kijka ... I wtedy sa najszczesliwsze. Z tej mlodziezy wtedy masz wspanialych ludzi, znajacych biede i zycie od podszewki - czesciz nich pokonczyla szkoly, jest dzis lekarzami, maja wlasne firmy, mnie udalo sie skonczyc polibude i mnostwo innych kursow, pracowac za granica przez lata w swoim zawodzie. To co widzisz dzis na ulicy to jest efekt waszego "bezstresowego wychowania", dzialan owsika kurwujacego na rykowiskach i wzorowaniu si ena debilnych obrazkach z fejsa. Zobacz sobie jak swoje dzieci wychowali bogaci z tamtych czasow - spojrz na Millerowne zadziergana, spojrz na wypaczona kwasinewska - wychowani na och i ach i ...w zyciu nie chcialbym takiego czegos za zone. Dajmy sie tym dzieciakom wyszumiec - my mielismy ta mozliwosc - dlaczego onie nie moga tylko szmaty na twarze im zakaldamy. Ja dalym swoim zielone swiatlo na wszystko oprocz alkoholu, cpania i palenia. A reszta jest nieszkodliwa - nawet przedwczesna ciaza, czego sie dzis "nowoczesni" tak obawiaja ... Oni beda mieli bardziej przejebane niz my - to juz jest widoczne.
A tutaj taki fajny tekst o mlodziezy kiedys:"...Ja, moi bracia i reszta naszej ulicy spędzaliśmy dzieciństwo na obrzeżach małego miasteczka—właściwie na wsi. Byliśmy wychowywani w sposób, który psychologom śni się zazwyczaj w koszmarach zawodowych, czyli patologiczny. Na szczęście, nasi starzy nie wiedzieli, że są patologicznymi rodzicami. My nie wiedzieliśmy, że jesteśmy patologicznymi dziećmi. W tej słodkiej niewiedzy przyszło nam spędzić nasz wiek dziecięcy. Wspominany z nostalgią nasze szalone lata 1980.
Wszyscy należeliśmy do bandy osiedlowej i mogliśmy bawić się na licznych w naszej okolicy budowach. Gdy w stopę wbił się gwóźdź, matka go wyciągnęła i odkażała ranę fioletem. Następnego dnia znowu szliśmy się bawić na budowę. Matka nie drżała ze strachu, że się pozabijamy. Wiedziała, że pasek uczy zasad BHZ (Bezpieczeństwo i Higiena Zabawy).
Nie chodziliśmy do przedszkola. Rodzice nie martwili się, że będziemy opóźnieni w rozwoju. Uznawali, że wystarczy jeśli zaczniemy się uczyć od zerówki.
Nikt nie latał za nami z czapką, szalikiem i nie sprawdzał czy się spociliśmy.
Z chorobami sezonowymi walczyła babcia. Do walki z grypą służył czosnek, herbata ze spirytusem i pierzyna. Dzięki temu nigdy nie stwierdzano u nas zapalenia płuc czy anginy. Zresztą lekarz u nas nie bywał, zatem nie miał szans nic stwierdzić. Stwierdzała zawsze babcia. Dodam, że nikt nie wsadził babci do wariatkowa za raczenie dzieci spirytusem.
Do lasu szliśmy, gdy mieliśmy na to ochotę. Jedliśmy jagody, na które wcześniej nasikały lisy i sarny. Mama nie bała się ze zje nas wilk, zarazimy się wścieklizną albo zginiemy. Skoro zaś tam doszliśmy, to i wrócimy. Oczywiście na czas. Powrót po bajce był nagradzany paskiem.
Gdy sąsiad złapał nas na kradzieży jabłek, sam wymierzał nam karę. Sąsiad nie obrażał się o skradzione jabłka, a ojciec o zastąpienie go w obowiązkach wychowawczych. Ojciec z sąsiadem wypijali wieczorem piwo—jak zwykle.
Nikt nie pomagał nam odrabiać lekcji, gdy już znaleźliśmy się w podstawówce. Rodzice stwierdzali, że skoro skończyli już szkołę, to nie muszą do niej wracać.
Latem jeździliśmy rowerami nad rzekę, nie pilnowali nas dorośli. Nikt nie utonął. Każdy potrafił pływać i nikt nie potrzebował specjalnych lekcji aby się tej sztuki nauczyć.
Zimą ojciec urządzał nam kulig starym fiatem, zawsze przyspieszał na zakrętach. Czasami sanki zahaczyły o drzewo lub płot. Wtedy spadaliśmy. Nikt nie płakał, chociaż wszyscy się trochę baliśmy. Dorośli nie wiedzieli do czego służą kaski i ochraniacze.
Siniaki i zadrapania były normalnym zjawiskiem. Szkolny pedagog nie wysyłał nas z tego powodu do psychologa rodzinnego.
Nikt nas nie poinformował jak wybrać numer na policję (wtedy MO), żeby zakablować rodziców. Oczywiście, chętnie skorzystalibyśmy z tej wiedzy. Niestety, pasek był wtedy pomocą dydaktyczną, a policja zajmowała się sprawami dorosłych.
Swoje sprawy załatwialiśmy regularną bijatyką w lasku. Rodzice trzymali się od tego z daleka. Nikt, z tego powodu, nie trafiał do poprawczaka.
W sobotę wieczorem zostawaliśmy sami w domu, rodzice szli do kina. Nie potrzebowano opiekunki. Po całym dniu spędzonym na dworze i tak szliśmy grzecznie spać.
Pies łaził z nami bez smyczy i kagańca. Srał gdzie chciał, nikt nie zwracał nam uwagi.
Raz uwiązaliśmy psa na „sznurku od presy” i poszliśmy z nim na spacer, udając szanowne państwo z pudelkiem. Ojciec powiązał nas na sznurkach i też wyprowadził na spacer. Zwróciliśmy wolność psu, na zawsze.
Mogliśmy dotykać innych zwierząt. Nikt nie wiedział, co to są choroby odzwierzęce.
Sikaliśmy na dworze. Zimą trzeba było sikać tyłem do wiatru, żeby się nie osikać lub „tam” nie zaziębić. Każdy dzieciak to wiedział. Oczywiście nikt nie mył, po tej czynności, rąk.
Stara sąsiadka, którą nazywaliśmy wiedźmą, goniła nas z laską. Ciągle chodziła na nas skarżyć. Rodzice nadal kazali się jej kłaniać, mówić dzień dobry i nosić za nią zakupy.
Wszystkim starym wiedźmom musieliśmy mówić dzień dobry. A każdy dorosły miał prawo na nas to dzień dobry wymusić.
Dziadek pozwalał nam zaciągnąć się swoją fajką. Potem się głośno śmiał, gdy powykrzywiały się nam gęby. Trzymaliśmy się z daleka od fajki dziadka.
Skakaliśmy z balkonu na odległość. Łomot spuścił nam sąsiad. Ojciec postawił mu piwo.
Do szkoły chodziliśmy półtorej kilometra piechotą. Ojciec twierdził, że mieszkamy zbyt blisko szkoły, on chodził pięć kilometrów.
Nikt nas nie odprowadzał. Każdy wiedział, że należy iść lewą stroną ulicy i nie wpaść pod samochód, bo będzie łomot.
Współczuliśmy koledze z naprzeciwka, on codziennie musiał chodzić na lekcje pianina. Miał pięć lat. Rodzice byli oburzeni maltretowaniem dziecka w tym wieku. My również.
Czasami mogliśmy jeździć w bagażniku starego fiata, zwłaszcza gdy byliśmy zbyt umorusani, by siedzieć wewnątrz.
Gotowaliśmy sobie obiady z deszczówki, piasku, trawy i sarnich bobków. Czasami próbowaliśmy to jeść.
Żarliśmy placek drożdżowy babci do nieprzytomności. Nikt nam nie liczył kalorii.
Żuliśmy wszyscy jedną gumę, na zmianę, przez tydzień. Nikt się nie brzydził.
Jedliśmy niemyte owoce prosto z drzewa i piliśmy wodę ze strugi. Nikt nie umarł.
Nikt nam nie mówił, że jesteśmy ślicznymi aniołkami. Dorośli wiedzieli, że dla nas, to wstyd.
Musieliśmy całować w policzek starą ciotkę na powitanie—bez beczenia i wycierania ust rękawem.
Nikt się nie bawił z babcią, opiekunką lub mamą. Od zabawy mieliśmy siebie nawzajem.
Nikt nas nie chronił przed złym światem. Idąc się bawić, musieliśmy sobie dawać radę sami.
Mieliśmy tylko kilka zasad do zapamiętania. Wszyscy takie same. Poza nimi, wolność była naszą własnością.
Wychowywali nas sąsiedzi, stare wiedźmy, przypadkowi przechodnie i koledzy ze starszej klasy. Rodzice chętnie przyjmowali pomoc przypadkowych wychowawców.
Wszyscy przeżyliśmy, nikt nie trafił do więzienia. Nie wszyscy skończyli studia, ale każdy z nas zdobył zawód. Niektórzy pozakładali rodziny i wychowują swoje dzieci według zaleceń psychologów. Nie odważyli się zostać patologicznymi rodzicami. Dziś jesteśmy o wiele bardziej ucywilizowani.
My, dzieci z naszego podwórka, kochamy rodziców za to, że wtedy jeszcze nie wiedzieli, jak należy nas dobrze wychować. To dzięki nim spędziliśmy dzieciństwo bez ADHD, bakterii, psychologów, znudzonych opiekunek, żłobków, zamkniętych placów zabaw i lekcji baletu.
A nam się wydawało, że wszystkiego nam zabraniają!..."
Nierozważne miejsce na takie zabawy, ale dobrze, że się nie potopiły. Po takiej sytuacji pewnie będą bardziej ostrożniejsze.
No i przejście dla pieszych po przeciwległej stronie. Znak zasłonięty przez wielkie, stare, próchniejące drzewo, ba nie tylko znak, ale też osoby które chcą przejść przez przejście musza sie wychylić żeby zobaczyć czy nie nadjeżdża auto. Często samochody na obcych rejestracjach pędzą jak szalone przez rondo i nawet nie zwrócą uwagi na przejście. To cud, że jeszcze nic się tam nie stało.
Gdzie jest policja? Gdzie są władze?
Proszę zwrócić uwagę na Twój Market, Żabki i inne sklepy „osiedlowe”
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.